Farmaceuci a prewencja zaburzeń lipidowych
W prewencji zaburzeń lipidowych farmaceuci mogą i powinni odgrywać kluczową rolę – takiego zdania jest prof. Maciej Banach, prezes Polskiego Towarzystwa Lipidologicznego.
Niestety wokół kluczowej terapii o ugruntowanej wartości klinicznej narosło wiele mitów. W efekcie wielu pacjentów nie przestrzega zleceń terapeutycznych. Jak prostować fałszywe przekonania, które narosły wokół farmakoterapii statynami, i wspierać pacjentów w przestrzeganiu zaleceń terapeutycznych?
Zaburzenia lipidowe w populacji Polski to jedno z istotnych wyzwań z punktu widzenia epidemiologii schorzeń sercowo-naczyniowych. O jakiej skali zjawiska mówimy?
Zaburzenia lipidowe to najczęściej występujący czynnik ryzyka chorób sercowo-naczyniowych w Polsce i na świecie. Szacuje się, że nawet 60–70 proc. osób ma zburzenia lipidowe. Na to wszystko nakładają się inne problemy zdrowotne – przewlekła choroba nerek, cukrzyca, otyłość itd. W takich przypadkach mówimy o aterogennej dyslipidemii [oznacza to współistnienie podwyższonego stężenia triglicerydów i lipoprotein o niskiej gęstości LDL we krwi, niskiego stężenia frakcji cholesterolu HDL – przypis redakcji]. Niestety zaburzenia lipidowe to czynnik, o którym mniej wiemy i jako społeczeństwo jesteśmy go najmniej świadomi. Z przeprowadzonych badań wynika, że średnio zaledwie 15 proc. pacjentów jest świadoma zaburzeń lipidowych. Oznacza to, że jedynie co szósta-siódma osoba ma świadomość problemów, z jakimi się mierzy, zna wartość swojego cholesterolu całkowitego lub cholesterolu LDL z ostatnich 6 czy 12 miesięcy.
Zupełnie inaczej sytuacja wygląda w nadciśnieniu tętniczym, ze wskaźnikiem BMI czy z wartością glikemii. Tutaj mamy więc jako lipidolodzy duże pole do działania, choć nadal jest to najczęstszy, a jednocześnie najgorzej monitowany czynnik ryzyka.
Na podstawie danych zawartych w bazie Global Burden od Disease (GBD) możemy również wskazać, że gdyby wszyscy pacjenci z zaburzeniami lipidowymi znaleźli się w celu terapeutycznym cholesterolu LDL – tj. wartości poziomu cholesterolu LDL u pacjentów wynikałyby z ich ryzyka – wówczas zmniejszylibyśmy liczbę zgonów wynikających z chorób sercowo-naczyniowych pochodzenia miażdżycowego o 4,5 mln z poziomu 21 mln. Oznacza to, że mielibyśmy o jedną piątą zgonów mniej, jeśli cholesterol u naszych pacjentów znajdowałby się w celu terapeutycznym. W Polsce oznaczałoby to redukcję zgonów nawet o 30 tys. rocznie – tylko ze względu na czynnik ryzyka, jakim jest cholesterol LDL. Obok nieprawidłowej diety, zanieczyszczenia środowiska i zmian klimatycznych – na które nie mamy de facto bezpośredniego wpływu – cholesterol jest jednym z najbardziej istotnych czynników ryzyka zgonów.
Czy w tym obszarze farmakologia ma do zaoferowania chorym coś nowego?
W kontekście zaburzeń lipidowych z dużą nadzieją przyglądamy się rozwojowi badań. Mamy bowiem poczucie, że jest to jedna z najbardziej prężnie rozwijających się dziedzin medycyny. Obecnie mogę z pełną odpowiedzialnością stwierdzić, że mamy największą liczbę cząsteczek znajdujących się badaniach, ale również największą liczbę wprowadzanych na rynek preparatów. Już teraz mamy do dyspozycji połączenia lekowe statyn z ezetymibem, inhibitory PCSK-9, inklisiran, kwasy omega-3, za chwilę będziemy mieli do dyspozycji kwas bempediowy, obicetrapib i olezarsen oraz wiele innych leków znajdujących się w badaniach klinicznych, a które zapewne od 2026 roku będą wchodziły po kolei na rynek. O lekach tych nie mówię bez powodu, gdyż to właśnie nowe molekuły dadzą nam możliwość jeszcze większej personalizacji leczenia zaburzeń lipidowych, a co za tym idzie – jeszcze bardziej skutecznego leczenia, co bezpośrednio przełoży się na zmniejszenie incydentów sercowo-naczyniowych. Z punktu widzenia epidemiologicznego, jeśli uda nam się wdrożyć trzy kluczowe zasady – im wcześniej, tym lepiej; im niżej, tym lepiej i im dłużej, tym lepiej – wówczas będziemy w stanie uniknąć nawet 60 proc. zgonów z przyczyn sercowo-naczyniowych.