Być farmaceutą w Szkocji…
A gdyby tak rzucić wszystko i wyjechać na… Wyspy? I tam, jako farmaceuta, dbać o bezpieczeństwo farmakoterapii, prowadzić konsultacje i po prostu być bliżej pacjenta? Na taki właśnie krok zdecydował się mgr farm. Aleksander Kuliński, który dziś opowie nam o tym, jak wygląda praca farmaceuty w szkockiej aptece.
Aleksandrze, co skłoniło Cię do wyjazdu do Wielkiej Brytanii i dlaczego wybrałeś właśnie Szkocję?
Nie od dziś wiadomo, że Wielka Brytania jest jednym z najlepiej rozwiniętych krajów, jeśli chodzi o wykonywanie naszego zawodu. To było głównym powodem mojej decyzji o wyjeździe. Drugim była pasja odkrywania świata. Ostatnim – słabość do filmów Guya Ritchiego (śmiech).
Jeśli zaś chodzi o samą Szkocję: wydawało mi się, że farmaceuci przędą tu najlepiej spośród państw korony brytyjskiej. Mogę się jednak mijać z prawdą: przeprowadziłem się dopiero w lutym tego roku i nie potrafię tej informacji zweryfikować. Rzeczywiście, wchodząc na pokład samolotu do Edynburga, głowę napakowaną miałem ambicjami świadczenia opieki farmaceutycznej. A tutaj niespodzianka! Owszem, tzw. opieka farmaceutyczna jest tutaj mocno rozwinięta, jednak nie to stanowi najciekawszy punkt mojej pracy.
Jakie były Twoje początki w Szkocji? Mam tu na myśli wszelkie formalności, dzięki którym mogłeś zamieszkać na Wyspach.
Nie ukrywam, że było ciężko… Żeby rozpocząć pracę jako „mgr farm.”, trzeba najpierw zdać test językowy z odpowiednio wysokim wynikiem. Jest to wymóg tutejszej izby. Dopiero potem można się zarejestrować w GPhC (General Pharmaceutical Council), a następnie szukać pracodawcy – co jest najłatwiejszą częścią, jako że po brexicie farmaceutów (i nie tylko) brakuje. Pracodawca wystawia nam Certificate of Sponsorship – z takim dokumentem możemy zacząć ubiegać się o wizę. Jak już mamy wizę, możemy zabukować samolot.
Wszystko to załatwiałem z Polski. Do Szkocji pojechałem tylko raz, by się upewnić, że pogoda jest rzeczywiście taka, jak mówią.
Co do mieszkania – gdyby nie pomoc tutejszej Polonii, byłoby krucho. Trzeba pamiętać, że przyjeżdżając tutaj (zwłaszcza po wyjściu Wielkiej Brytanii z UE), jesteśmy tzw. golcami – bez historii najmu, zdolności kredytowej czy referencji, które wydają się składowymi sukcesu, jeśli chodzi o wynajęcie mieszkania.
Podsumowując: od podjęcia decyzji o wyjeździe do rozpoczęcia pracy upłynął rok.
Czy szybko wdrożyłeś się w nowe warunki, czy musiałeś np. odbywać dodatkowe kursy, aby móc świadczyć różne usługi opieki farmaceutycznej?
Apteka, która mnie zatrudniła, zagwarantowała trzymiesięczny okres treningowy, w którego trakcie miałem zaadaptować się do systemu szkockiego. Szybko przekonałem się, że umiejętności i wiedza, którymi dysponują tutejsi farmaceuci, znacznie odbiegają od moich. Od samego początku w każdej wolnej chwili nadrabiałem zaległości. Mam tutaj na myśli zarówno farmakologię kliniczną (z naciskiem na interakcje), jak i umiejętności pracownika medycznego pierwszego kontaktu – musiałem poznać wszelkie dolegliwości, z którymi w Polsce zwykle idzie się do przychodni bądź nocnej opieki chorych.
Kursów dla farmaceutów jest bardzo dużo, zarówno tych oferowanych przez firmę, w której pracuję, jak i zewnętrznych. Podstawą pracy jest zapoznanie się (i podpisanie) z tzw. PGD (Patient Group Directions), które umożliwiają przepisywanie leków na niektóre drobne dolegliwości, np. niepowikłane zapalenie dolnych dróg moczowych i rany zakażone, czy na tabletkę „dzień po”.
Jakie usługi w ramach opieki farmaceutycznej są dostępne w aptece, w której pracujesz? Czy w ogóle określacie je mianem „opieki farmaceutycznej” lub „opieki nad pacjentem”? W USA funkcjonuje jedynie pojęcie patient care, choć uznaje się przecież, że termin pharmaceutical care wywodzi się właśnie stąd.
Jako pracownicy medyczni wykonujemy po prostu swoje obowiązki. Nie nazywa się to tutaj „opieką farmaceutyczną”, aczkolwiek istnieją terminy Pharmacy First Scotland oraz Patient Group Directions, pod którymi kryje się leczenie pewnych dolegliwości. Podam przykład: jeśli przyjdzie pacjent z dzieckiem, u którego stwierdzamy liszajca, możemy przepisać na przykład kwas fusydowy w maści. Możemy przepisać pacjentowi z egzemą maści różnego rodzaju. Jeśli diagnozujemy niepowikłaną infekcję dolnych dróg moczowych u nieciężarnych kobiet po 16. roku życia, możemy przepisać antybiotyk. Jeśli będziemy mieli pacjenta, u którego stwierdzimy coś wykraczającego poza nasze kompetencje farmaceuty bez specjalizacji, kierujemy go do lekarza ogólnego. Pharmacy First Scotland jest więc nie tyle usługą przepisywania leków, ile raczej profesjonalną diagnozą, kończącą się terapią, poradą lub skierowaniem do lekarza. Chciałbym podkreślić słowo ,,profesjonalną”, bo opieramy się na konkretnych wytycznych. Prowadzimy też terapie zastępcze dla osób zmagających się z uzależnieniem od narkotyków.
Można powiedzieć, że w Wielkiej Brytanii cały system zdrowotny jest ze sobą ściśle powiązany w opiece nad pacjentem.
Tak, oczywiście. Normą jest tutaj odsyłanie pacjentów z przychodni do apteki. Zwykle jednak pacjenci najpierw kierują się do nas. Prestiż naszego zawodu jest tutaj na stosunkowo wysokim poziomie. Jako farmaceuci jesteśmy jedyną osobą w aptece, która może sprawdzać recepty klinicznie. Jest to, według mnie, najciekawsza część pracy.
Co do listy usług – oprócz wspomnianych wyżej – zajmujemy się jednoskładnikową antykoncepcją, chlamydią, zapaleniem spojówek, stosowaniem sildenafilu czy estradiolu dopochwowego, a także rzuceniem palenia, profilaktyką malarii, półpaścem oraz prewencją poszczepiennej gorączki u maluchów. Do tego dochodzi oczywiście pierwszy kontakt, z czymkolwiek pacjent przyjdzie. Jest tego całkiem sporo, a będzie więcej. I tym wszystkim zajmują się farmaceuci bez tzw. specjalizacji, którą tutaj nazywa się Independent Prescriber (IP). Po zrobieniu specjalizacji IP możemy wystawiać recepty na wszystko, ogranicza nas oczywiście kompetencja. Jeśli zrobimy IP z diabetologii, raczej nie będziemy przepisywać leków kardiologicznych.
Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że tak wysokie są kompetencje farmaceutów w Wielkiej Brytanii. Posługując się naszą terminologią, można powiedzieć, że zastępujecie lekarzy pierwszego kontaktu. Ile średnio dziennie wystawiacie recept?
Można tak powiedzieć, chociaż ja określam to po prostu wykonywaniem zawodu farmaceuty, a nie „zastępowaniem lekarza”. Apteka, w której się szkoliłem, była jedną z bardziej popularnych; tam miewałem ok. 20–30 konsultacji dziennie. Ta, w której pracuję teraz, położona jest w mniejszym miasteczku; konsultacji mam kilka do kilkunastu.
Wyjaśnij nam, proszę, na czym polega sprawdzanie recept klinicznych.
Polega ono na upewnieniu się, czy leki na recepcie nie wchodzą w interakcje ze sobą bądź też z innymi lekami, które pacjent wykupywał u nas wcześniej. Jeśli nasz pacjent odbiera lek, który według systemu komputerowego ma interakcje z innym, otrzymanym wcześniej, dyspenser – czyli osoba, która gromadzi leki, skanuje i okleja je instrukcjami stosowania – dostarczy nam wydruk informujący o takim problemie. Naszym zadaniem jest stwierdzenie, czy taka interakcja jest istotna klinicznie, czy nie. Dla przykładu: jeśli zobaczyłbym omeprazol wypisany razem z klopidogrelem, raczej wstrzymałbym się z wydaniem i skontaktował z lekarzem. Jeśli natomiast przy recepcie na ibuprofen w żelu dostałbym wzmiankę, że pacjent stosuje ACE inhibtor/ARB+ diuretyk, to zignorowałbym to. Na tym polega nasze główne zadanie. Gdybyśmy mieli w aptece stosować się do instrukcji „wyplutych” przez maszynę, to skończyłoby się na stopowaniu każdej recepty. Reagujemy wtedy, kiedy jest to wskazane i istotne.
Kontrolujemy też dawkowanie. Jeżeli stosowanie wykracza poza to wynikające z wytycznych, powinniśmy interweniować. Czuwamy również nad pacjentami stosującymi leki wyższego ryzyka. Wygląda to w ten sposób, że gdy mamy receptę na warfarynę, przy wydawaniu leku przez doradcę farmaceutycznego jesteśmy wzywani, żeby zapytać pacjenta, czy regularnie kontrolowany jest INR i jakie miał ostatnio wartości. Jeśli pacjent otrzymuje lit, pytamy, czy regularnie badane są tarczyca i nerki. Bardzo często doradcy farmaceutyczni robią to za nas i wzywają nas, jeśli jest jakaś ewentualna nieprawidłowość.
A czy macie usługi typu pomiar ciśnienia, BMI, glukozy itp.?
Z tego, co wiem, w Szkocji tego nie ma, za to w Anglii już owszem.
Czy pacjenci w Szkocji są przyzwyczajeni do tych usług i sami o nie pytają, czy też proponujecie to, co macie do zaoferowania? W Polsce mamy z tym pewien problem, ponieważ nie możemy zachęcać do korzystania z usług, gdyż mogłoby to być poczytane za niedozwoloną prawnie reklamę.
Apteki mają plakaty informujące o usługach, pacjenci jednak sami przychodzą do nas jako do pierwszej placówki kontaktu medycznego albo są odsyłani przez przychodnie.
Przy okazji warto powiedzieć, że Szkoci za leki na receptach nie płacą. To znaczy płacą, ale w podatkach. Nie pobiera się opłat w aptece. Suplementów prawie nie ma, chyba że apteka połączona jest ze sklepem, co tutaj jest dosyć powszechne. Mówiąc ogólnie: w aptece zajmujemy się receptami i lekami OTC.
Ponieważ opieka farmaceutyczna w Polsce jest dopiero rozwijana, wielu farmaceutów prowadzi konsultacje w ramach prywatnych usług. Czy w Szkocji takie prywatne konsultacje są również dopuszczalne?
Jak wspomniałem, farmaceuci mogą zrobić swojego rodzaju specjalizację – Independent Prescriber. Po jej ukończeniu mogą przepisywać leki. Robiąc taką specjalizację, wybierają oczywiście dziedzinę, w której chcą być biegli (dermatologia, diabetologia, otolaryngologia itp.). W Szkocji można świadczyć usługi dla firm jako „niezależny przepisywacz”. Prawo nie jest jeszcze odpowiednio sprecyzowane, żeby móc otwierać swoje gabinety.
Czy orientujesz się, ile trwa zdobywanie specjalizacji Independent Prescriber?
Specjalizacja taka trwa ok. dwa lata. Najpierw trzeba znaleźć osobę, która może cię wziąć pod swoje skrzydła. Zwykle wybór pada na lekarza z odpowiednią specjalizacją. Nie jest to proste, bo taki lekarz musiałby mieć w tym interes, żeby farmaceutę szkolić. Najłatwiej znaleźć jest opiekuna, będąc farmaceutą klinicznym pracującym w szpitalu, jako że szpital (czy przychodnia) ma z takiego farmaceuty wymierną korzyść.
Domyślam się, że wraz z posiadanymi dodatkowymi uprawnieniami wzrasta wynagrodzenie. Czy podstawowe wynagrodzenie farmaceuty jest satysfakcjonujące, a dochód z jednego etatu wystarcza, aby utrzymać siebie i rodzinę? W Polsce farmaceuci i inni pracownicy medyczni bardzo często podejmują się dodatkowych godzin czy etatów…
Co się tyczy kwestii zarobków, stawki są oczywiście dużo wyższe niż w Polsce. Powiedzmy, że mogę sobie pozwolić na ładne mieszkanie, wakacje i odkładanie na przyszłe pokolenie. Obecnie nie mam jeszcze dzieci, moja narzeczona jest w trakcie procesu rejestracji w GMC (General Medical Council). Nadmienię, że nie robię nadgodzin.
Można jako farmaceuta założyć własną działalność i zacząć pracować jako tzw. locum. W takim wypadku wybieramy, kiedy i gdzie chcemy pracować, a zapotrzebowanie jest ogromne. Stawki potrafią być też trzykrotnie wyższe niż dla farmaceuty ulokowanego w aptece na stałe.
Jestem ciekawa, jakie możliwości pracy ma farmaceuta, który prowadzi własną działalność.
Zakładając własną działalność, można pracować dorywczo i na zlecenia. Lekarze również mają taką możliwość. Zapotrzebowanie na farmaceutów w aptekach jest ogromne, więc ofert pracy jest sporo. A taka praca ma dużo plusów, np. brak długoterminowej odpowiedzialności za aptekę. Przyjeżdżasz, sprawdzasz recepty, konsultacje i… do domu. Zaletą jest też wybór dni, w które chce się pracować. Można dwa tygodnie pracować cały czas, żeby później na dwa tygodnie polecieć na urlop, np. do Włoch. Kolejnym plusem jest pensja, o czym już wspomniałem.
Jako wielbicielka receptury chciałam zapytać, czy pracowałeś może w Szkocji w aptece z recepturą?
Receptura w Wielkiej Brytanii nie istnieje. Jeśli trafi się recepta na lek robiony (wielka rzadkość), zamawiamy taki produkt z laboratorium zewnętrznego. Farmaceuci skupiają się raczej na klinicznym aspekcie zawodu.
Drugi mój ulubiony temat to lek roślinny: czy macie roślinne produkty lecznicze, czy tylko ziołowe suplementy diety?
Suplementy diety można dostać w części sklepowej. W aptece są leki na receptę oraz leki OTC. Są również leki ziołowe, jest ich jednak niewiele.
Czy zauważasz jeszcze jakieś znaczące różnice w funkcjonowaniu aptek polskich i szkockich oprócz wyżej przedstawionych?
Jeśli ktoś pyta mnie, jakie są podobieństwa między apteką polską a szkocką, odpowiadam, że niestety jedynym jest obecność leków. Zakres obowiązków, edukacji, podejście środowiska medycznego, a także pacjentów to są cechy nieporównywalne. W Polsce aptece bliżej niestety do sklepu aniżeli placówki medycznej. Popieram i pochwalam wszelkie ruchy dążące do poprawy sytuacji. Wnioskując jednak z fali kolejnych przepisów zalewających apteki, wydaje mi się, że sytuacja nie zmierza w najlepszym kierunku.
A jak żyje Ci się w Szkocji?
Największą barierę stanowi język. Z angielskiego zawsze byłem nienajgorszy, jednak trzeba zdać sobie sprawę z tego, że Szkoci mówią specyficznie. Akcent i gwara są potężne i powalające. Mało tego: po kilku miesiącach w jednym miasteczku językowo czułem się już wcale pewnie, po czym zostałem wysłany do innego, położonego nieopodal, i ku mojemu zdumieniu okazało się, że mieszkańcy mówią już troszkę inaczej.
Co najbardziej może się podobać w tym kraju? Czy dostrzegasz również jakieś minusy?
Z plusów: wyższy standard życia (przynajmniej dla nas, farmaceutów), piękne widoki i różnorodność kulturowa. Szkoci robią też świetne słodycze.
Minusy są, a jakże. Największym jest kuchnia – bardzo brakuje mi polskich produktów, zwłaszcza chleba i owoców. Szkocja niestety sportem nie stoi. Nie uświadczymy tylu placówek sportowych, ile w Polsce. Nie zapomnijmy oczywiście o pogodzie: wiatr, deszcz i chmury to nieodłączni kompani.